Rejon Doliny Val Bondasca
(ALPY RETYCKIE)
Już od jakiegoś czasu chodziły nam po głowie Alpy Szwajcarskie w okolicach Piz Badile, więc w tym roku postanowiliśmy projekt ten sfilnalizować. Plan był uderzyć do Doliny Bondasca, która wg sporo ludzi na forach różnorakich uchodzi niby za jedną z najpiękniejszych dolin w Alpach. Jako, że pogoda podobno w tym rejonie lubi bywać kapryśna - jako alternatywę zostawiliśmy sobie dolinkę po włoskiej stronie, która ma podobno stablilniejszą pogodę i ściany wystawy południowej, albo Marmoladę w Dolomitach. Na szczęście nie trzeba było z alternatywy korzystać, ponieważ cały czas pogoda była bardziej niż zadawalająca.
Wyjechaliśmy w piątek wieczorem trasą Skoczów-Żylina-Bratysława-Wiedeń-Insbruck-St.Moritz do maleńkiej wiochy Bondo u podnóży Alp Retyckich. Tam w automacie zakupujemy chyba jedną z najdroższych winietek ;-) - 10 Eur za niecałe 5km drogi, choć wg mnie to opłacalny wydatek bo prócz tych wspomnianych 5km robimy ponad 500 m przewyższenia. Dojeżdżamy do końca drogi, zawracamy na rondzie i stawiamy autko za już stojącymi. Szybkie wypakowanie i w górę. Plan był by dojść na miejsce obozowania - czyli na morenę lodowca powyżej schroniska Sciora. Ile wypowiedzi na forach tyle różnych zdań na temat tego co potrzebne w tym rejonie - więc nie chcąc zostać z brakiem czegoś mieliśmy wszystko, łącznie z ciężkimi butami, rakami i dziabami. Niestety nie mam całego sprzętu w wersji ultra light (ważąc w domu plecak wyszło mi w okolicach 35kg),więc dojście zajęło nam ponad 5h i sprawiło, że byłem totalnie wyrąbany i w niedzielę musiałem się lekko zrestować.
"Bugeleisen"
(PIZZI GEMELLI)
22-07-2013
wycena: | 5a/A1 lub 5c |
długość: |
300 m |
wyciągi | 13 |
topo: | tak |
Na poniedziałek zaplanowaliśmy sobie Biz Gemelli z drogą żelazka. Jakieś 11 wyciągów, z wyceną 5a+. Podejście wpierw płytami, później troszku pola śnieżnego (gdzie raki się przydały choć nie były niezbędne - ale dziaba i owszem), następnie jeden wyciąg po mokrych wyślizganych kamieniach, znowu kawałek śniegu i pod ścianą. Droga bardzo fajna - trudności raczej piątkowe, może 1-2 miejsa były za jakieś VI-. Zrobilismy 11 wyciągów (choć niepełne). Na szczyt nie udało się wejść z racji zalegającego śniegu, więc ostatnie dwa wyciagi sobie darowaliśmy. W dół zjazami.
Na wtorek Michał zaproponował drogę "Bramani" na Sciorze - generalnie droga w okolicach V ale z jedną przewieszką za 6b - no... i 23 wyciągi. Ewentualnie alternatywnie Sciora z Filarem Kaspra (6 wyciągów 6a+). Jakoś niespecjalnie chciałem się bułować więc wybrałem alternatywę. W czasie planowania była szansza przetestować wytrzymałość naszego namiociku na opad gradu ;-D, więc zastanawialiśmy się jak tez drogi będą wygląać na następny dzień. Zawsze mi się wydawało, że burza z gradem jest zjawiskiem intensywnym jadnak niezbyt długim - sytuacja lekko skorygowała moje myślenie, poniewaaż waliło dobrze ponad godzinę - na szczęście namiot wytrzymał :-).
Zatem rano wyruszyliśmy pod Sciorę. Jakaś godzina podejścia między kamieniami, potem jeszcze kawałek śniegu i dwa przedwyciągi. Stamtąd okazało się, że pod drogę jest jeszcze zjazd do żlebu, przynajmniej jeden krótki wyciag do góry i ominięcie płata śnieżnego. Dodatkowo jak spojrzeliśmy w górę to okazało się, że drogą cieknie woda. Wspinanie w wodzie jest średnio ciekawe, stwierdzilismy więc, że chyba sobie darujemy tą drogę. Zdecydowaliśmy więc, że wracamy i podchodzimy pod Piz Badile. Zeszliśmy do namiotu, plecaki na lekko przepakowane i ruszamy teoretycznie niebieskim szlakiem w kierunku przełęczy. Szlak "teoretycznie" niebieski okazało się bardzo trafnym spostrzeżeniem, ponieważ znaki gubią się po kilkudziesięci metrach od przejścia przez strumień. Jest to sprawką obrywu Cengalo, który miał miejsce jakos końcem 2011 roku i narobił w tym rejonie dość sporo spustoszenia.
Nie chcąc kluczyć i szukać wybraliśmy najbardziej optymalne i pewne rozwiązanie - zebraliśmy wszystkie bety i zeszliśmy do auta, przekimaliśmy na parkingu i kolejnego dnia po przepakowaniu plecaka i maksymalnie go odciążając ruszyliśmy pod Piz Badile. Szlak wiedzie przez schronisko Sasc Fura (lekko ponad godzinkę drogi) i potem niecałe 1,5 h w puszukiwaniu miejsca, gdzie można by się rozbić. Reszta dnia mija na odpoczynku, ewentualnie łażeniu po okolicy. Zdziwiła nas pustka - opowieści w sieci krążące opisują hmary ludzi, którzy tłumami walą na szczt, kwestia kolejek, zatorów, itp. W miejscu biwakowania były raptem 3 rozbite namioty. W ścianie nie zauważylismy nikogo (jak się potem okazało - drogę tego dnia robiły tylko dwa zespoły) - czyli generalnie cisza i spokój.
Wieczorem zaglądnął do nas ziomal z okolic. Robili z partnerem kant dzień wcześniej, jeszcze z jednym zespołem holendrów. Droga zajęła im 12 godzin, po jej przejściu zdecydowali się na zejście na włoską stronę, które zajęło im również dobre kilka zjazdów i szlak do schroniska Gemelli gdzie dotarli po 23. Na drugi dzień zejście w dół i dojazd drogą do Bondo (w sumie fuksa mieli, że holendrzy mieli auto z kierowcą, które ich podrzuciło).
"Nordkant"
(PIZ BADILE)
25-07-2013
wycena: | 5a (generalnie 4) |
długość: |
1000 m |
wyciągi | 23 |
topo: | tak |
Generalnie z Badile są trzy możliwości powrotu:
1. Zjazd kantem
2. Zjazd na stronę włoską, dojście do schroniska Gianetti, zejście w dół i skombinowanie jakiegoś transportu, który podrzuci spowrotem do Bondo.
3. Zjazd na stronę włoską, dojście do schroniska Gianetti i później powrót szlakiem przez dwie przełęcze - aczkolwiek jest to już dość wyrypa - trwa około 10h i wskazany jest sprzęt zimowy.
Na szczycie jest również bivaco na 4 osoby, gdzie można ewentualnie przekimać, gdyby było ryzyko niewyrobienia się.
Tak więc z głową pełną informacji różnorakich trzeba było się wcześnie spać położyć. Pobudka 3:00. Szybkie śniadanie i jakoś lekko po 3:30 wyjście. Z czołówkami doszliśmy pod pierwszy płat śniegu gdzie czekaliśmy troszku aż się rozwidni. W oddali widzieliśmy migające światełka czołówek - znaczy mieliśmy tego dnia nie być sami w ścianie. Ostatecznie tego dnia wychodziło 5 zespołów. Prócz nas jeszcze zespół szwajcarów, włochów oraz dwa węgierskie. W czasie wspinaczki udało się zamienić pare zdań z węgrami, którzy w trakcie stwierdzili, że droga dla nich długa i nie schodzą od razu w dół, tylko przekimają w bivaco i od rana będą zjeżdżać. W drogę weszliśmy jakoś przed 6. Generalnie droga prosta, czwórkowa z jednym miejscem gdzieś nieco ponad V. Tyle, że po prostu trzeba było zap... do góry (ok. 1000 m droga, ponad 700 m przewyższenia, jakies 23 wyciągi). Drogę zrobiliśmy w 6 godzin, zatem tempo było nienajgorsze. Jednak jak dotarliśmy do ostatniego ringu stwierdziłem, że jestem wystarczająco wyrąbany, i daruję sobie dodatkowe wejście na pika, zważywszy jeszcze fakt, że chcieliśmy tego samego dnia wrócić. Zatem zaczęliśmy zjeżdżać. W sumie nie było to chyba najgorsze rozwiązanie - zważywszy na fakt, że zjazdy zajęły nam ponad 7 godzin, w trakcie których Michał musiał chyba ze trzy razy wracać się po linę, która utykała gdzieś w szczelinach. Teren był w większości połogi, więc zjeżdżanie nie jest takim prostym rozwiązaniem, trzeba by się zastanowić, czy aby zjazd na stronę włoską pomimo, że sporo dłuższy nie byłby prostszym rozwiązaniem. Do namiotu dotarliśmy jakoś przed 21, na szczęście jeszcze przy słońcu. Później po kolacji jak siedzieliśmy było widać w lekkim już mroku migające czołówki któregoś zespołu, który jeszcze po nas musiał zjeżdżać. Kolejnego dnia w ścianie znowu panował względy spokój, widać było tylko jeden zespół na kancie i dwa zespoły w kominach Cassina. Generalnie droga bardzo fajna, nieskomplikowana - tylko męcząca ze względu na długość i tempo które musi być utrzymane by obrócić w jeden dzień, dlatego przy ewentualnej powtórce jedynie od razu na świeżo i z minimalnym obciążeniem.
Więcej zdjęć w galerii: